Jeśli oni nie dostaną podwyżek, odczujemy to wszyscy. „Czujemy się jak żebracy”
Nie tylko związkowcy, ale również pracodawcy dostrzegają konieczność zwiększenia wynagrodzeń w sferze budżetowej. Jak duże podwyżki poprawią sytuację kadrową i wyhamują rosnącą rotację?
- Związkowcy podkreślają, że sektor publiczny stoi na skraju kryzysu. Bolączką sfery budżetowej jest spłaszczenie wynagrodzeń – zarobki pracowników nie nadążają za rosnącą inflacją.
- W efekcie pracownicy budżetówki rezygnują z pracy i przechodzą do sektora prywatnego. Brakuje też kandydatów, którzy wypełniliby wakaty.
- Związkowcy i przedsiębiorcy zaznaczają, że skutki niskich płac w sferze publicznej będą poważne i odczujemy je wszyscy, ponieważ jakość usług publicznych będzie dramatycznie spadać.
Członkowie RDS nie doszli do porozumienia ws. podwyżek dla budżetówki. Związki domagały się 15-procentowej podwyżki, a przedstawiciele pracodawców 7,9 proc. Z kolei rząd zaproponował wzrost płac w 2025 r. na poziomie 4,1 proc. Minister finansów Andrzej Domański obiecał związkowcom, że Rada Ministrów zrewiduje wskaźnik średniorocznego wzrostu płac w państwowej sferze budżetowej.
Jak podaje „Dziennik Gazeta Prawna”, najprawdopodobniej miał na myśli to, że zamiast 4,1 proc. podwyżka wyniesie 7,6 proc. Będzie to zatem taki sam wzrost, jaki jest planowany w przypadku najniższej krajowej. Na oficjalną i ostateczną kwotę oraz projekt ustawy budżetowej na 2025 r. pracownicy budżetówki muszą zaczekać.
– Minister finansów wykazał się otwartością na nasze argumenty o spłaszczeniu wynagrodzeń i wycofał propozycję podniesienia wskaźnika wzrostu płac o 4,1 proc. Ostrzegam jednak przed nadmiernym optymizmem. Minister Domański nie ujawnił szczegółów swojej zapowiedzi, co oznacza, że wciąż musimy przekonywać rząd do zwiększenia płac w sektorze publicznym o 15 proc. w przyszłym roku. Przyjęcie naszej propozycji oznaczałoby, że tempo wzrostu płac w sferze budżetowej w 2025 roku byłoby wyższe od tempa wzrostu minimalnego wynagrodzenia o około 7 punktów procentowych. Taki krok miałby pozytywne skutki, zatrzymując spłaszczenie płac – ocenia Norbert Kusiak, dyrektor Wydziału Polityki Gospodarczej Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych (OPZZ).
Norbert Kusiak podkreśla również, że odpowiedzią na spłaszczanie wynagrodzeń nie może być rezygnacja z podwyższenia płacy minimalnej. Kluczem jest wzrost nakładów na usługi publiczne i zdecydowane podwyższenie wynagrodzeń w sferze budżetowej.
Również Forum Związków Zawodowych (FZZ) liczy na konstruktywną refleksję, która będzie pierwszym krokiem w kierunku zmiany myślenia o przyszłości państwowej sfery budżetowej. Jego zdaniem propozycja podwyżki na poziomie 4,1 proc. będzie skutkowała katastrofą kadrową.
– Liczymy, że Ministerstwo Finansów i ministra pracy, rodziny i polityki społecznej pani Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, pełniąca w tym roku funkcję przewodniczącej RDS-u, choć w minimalnym stopniu przyjęli nasze argumenty i wpłyną na prezesa Rady Ministrów w zakresie zmiany optyki. To jest zresztą dla pracownic i pracowników budżetówki niebywale frustrujące, że ocena sytuacji panującej w sektorze finansów publicznych jest skrojona praktycznie wyłącznie w oparciu o wolę polityczną – komentuje Grzegorz Sikora, dyrektor ds. komunikacji Forum Związków Zawodowych (FZZ).
Edyta Odyjas, wiceprzewodnicząca śląsko-dąbrowskiej „Solidarności” i przewodnicząca NSZZ „S” Pracowników Sądownictwa i Prokuratury, zwraca uwagę na inną kwestię – jakakolwiek by nie była podwyżka, zawsze będzie ona rozwiązaniem doraźnym.
– Pamiętajmy, że silne państwo to silne jego organy. Po rozmowach z każdym dotychczasowym rządem odnoszę wrażenie, że nikt nie myśli o tym w ten sposób. Od 35 lat brak jest spójnych, systemowych rozwiązań tworzonych w dłuższej perspektywie. Kolejne rządy wydają się widzieć te sprawy najwyżej w perspektywie swojej kadencji. Nikt nie myśli o tym, aby problem niskich płac w budżetówce i brak konkurencyjności zatrudnienia rozwiązać systemowo – mówi Edyta Odyjas.
– Pensje w budżetówce były mrożone, a więc często nawet nie osiągały poziomu minimalnego wynagrodzenia, więc nie ma się co dziwić, że dzisiaj 7,9 proc. podwyżki to zwyczajnie żadne rozwiązanie problemu – dodaje Edyta Odyjas.
Przypomnijmy, że w ostatnich latach podwyżki w budżetówce były zamrożone. Zwiększane były fundusze wynagrodzeń w urzędach, a pieniądze te trafiały na podwyżki dla części urzędników lub nowe etaty, a nawet nagrody.
Pracodawcy popierają podwyżki w budżetówce. „Rząd nie powinien szczodrzej podnosić płac z kieszeni przedsiębiorców niż z kieszeni własnej”
Warto zaznaczyć, że pracodawcy również dostrzegają konieczność zwiększenia wynagrodzeń w sferze budżetowej. Jak zaznacza Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP, rząd nie powinien szczodrzej podnosić płac z kieszeni przedsiębiorców niż z kieszeni własnej. Jego zdaniem wzrost funduszu płac w budżetówce, samorządach i płacy minimalnej powinien wynosić tyle samo co wzrost płac w gospodarce.
– To zakończyłoby polityczne przetargi na rynku pracy i ułatwiłoby prowadzenie mądrej polityki gospodarczej – zaznacza Kamil Sobolewski.
– Galopująca płaca minimalna prowadzi do spłaszczenia wynagrodzeń, tak w firmach, jak i w sferze budżetowej czy samorządach. To proste, budżety na wynagrodzenia nie są z gumy, zależą od ograniczeń budżetowych, a płacę minimalną zmienia się jednym szczerym gestem. Spłaszczenie wynagrodzeń ma wiele negatywnych efektów, demotywuje do edukacji, szkoleń, rozwoju osobistego, brania odpowiedzialności i wyzwań. Wszyscy to dostrzegamy w spadku jakości usług publicznych. Jest szansa, że to się zmieni wraz z wdrożeniem unijnej dyrektywy dotyczącej adekwatnych płac minimalnych, która uzależnia płacę minimalną od 50 proc. średniej lub 60 proc. mediany wynagrodzenia w kraju. Jeśli w analogicznym tempie będą rosły także wynagrodzenia urzędników, to uda się powstrzymać proces spłaszczania wynagrodzeń – dodaje Sobolewski.
Na wypłaszczanie wynagrodzeń zwraca uwagę także Witold Michałek, wiceprezes BCC, ekspert ds. gospodarki, legislacji i lobbingu. Jego zdaniem fundusz płac w budżetówce powinien rosnąć nieco szybciej niż płaca minimalna. Jeśli tak się nie stanie, to pojawi się niebezpieczne zjawisko wypłaszczenia płac, które spowoduje chaos płacowy w instytucjach publicznych.
– Ze względu na sztywność funduszu płac w sferze budżetowej oraz wymóg dostosowania wysokości minimalnych płac w tym sektorze do narzuconego przez rząd tempa wzrostu minimalnego wynagrodzenia nie ma szans na proporcjonalne podwyżki dla pracowników zatrudnionych na stanowiskach z wyższym wynagrodzeniem. Powoduje to szybki wzrost i nadmierny udział pracowników zatrudnionych w instytucjach budżetowych otrzymujących jedynie płacę minimalną, a w konsekwencji – niezadowolenie i poczucie niesprawiedliwości u pozostałych pracowników, co skutkuje obniżeniem motywacji, poszukiwaniem zatrudnienia w sektorze prywatnym, a w rezultacie spadkiem jakości pracy i usług świadczonych dla biznesu i obywateli przez instytucje sektora publicznego – ocenia Witold Michałek.
– Dopóki dynamika płac w budżetówce w ciągu kilku najbliższych lat nie wyprzedzi tempa wzrostu minimalnego wynagrodzenia, sytuacja w państwowej sferze budżetowej się nie poprawi – dodaje.
Największą bolączką sfery budżetowej jest spłaszczenie wynagrodzeń
W podobnym tonie wypowiadają się związkowcy. Norbert Kusiak uważa, że największą bolączką sfery budżetowej jest spłaszczenie wynagrodzeń – zarobki pracowników nie nadążają za rosnącą inflacją.
– Tylko w 2022 roku realna płaca pracowników sfery budżetowej zmniejszyła się o 5,3 proc., a w 2023 roku wzrosła jedynie o 1,8 proc. W ostatnich czterech latach wskaźnik wzrostu wynagrodzeń wyniósł 127,8 proc., podczas gdy skumulowana inflacja osiągnęła poziom ponad 40 proc. Dlatego nasza propozycja wzrostu płac w budżetówce o 15 proc. jest właściwą i adekwatną odpowiedzią na ten stan rzeczy – mówi Norbert Kusiak.
Przed wypłaszczeniem wynagrodzeń ostrzegali wielokrotnie także związkowcy z FZZ.
– W debacie publicznej funkcjonuje teza, że przyczyną wypłaszczenia jest dość dynamiczny w ostatnich latach wzrost płacy minimalnej, ale to jest absurd. Sektor prywatny dość dobrze sobie poradził z agregacją tych podwyżek, a przy okazji nie można zapominać o wpływie konsumpcji prywatnej na wzrost gospodarczy. Pracodawcą, który w ciągu ostatnich lat regularnie abdykował, jest państwo polskie, niestety. A wystarczyło nie mrozić przez kilka długich lat wskaźnika wzrostu wynagrodzeń, zaplanować jego wzrost w horyzoncie 4-5 lat do przodu, dokonywać potrzebnych korekt, prowadzić uczciwy dialog i dziś nie mielibyśmy tego problemu, a przynajmniej nie w takiej skali. Wypłaszczenie wynika z kumulacji błędnych decyzji politycznych, a nie z powodu wzrostów minimalnego wynagrodzenia, dzięki którym to wzrostom wielu polskim rodzinom udało się jakoś przetrwać najtrudniejsze momenty, w których inflacja wykraczała powyżej 10 proc. – komentuje Grzegorz Sikora.
Dodatki w budżetówce rekompensują niskie zarobki? „Te magiczne dodatki to najczęściej naprawdę symboliczna kwota”
Na wysokość pensji w budżetówce mają wpływ także dodatki takie jak: trzynasta pensja, dodatek stażowy, dodatek funkcyjny, dofinansowanie wczasów, dodatki finansowe z okazji świąt czy urodzenia dziecka. Czy jednak mogą one zrekompensować pracownikom niskie zarobki?
– Te magiczne dodatki w budżetówce to najczęściej naprawdę symboliczna kwota. W sądach na przykład najwyższy dodatek to ten wynikający ze stażu – 5 proc. wynagrodzenia po 5 latach pracy. Czyli pensja po 5 latach pracy wzrasta o jakieś 145 zł netto. I owszem, dodatek ten wzrasta o 1 proc. z każdym przepracowanym rokiem aż do 20 proc., ale co z tego, skoro mało kto wytrwa w budżetówce tak długo – mówi Edyta Odyjas.
Edyta Odyjas podkreśla, że ogromnym wyzwaniem jest brak zainteresowania pracą w budżetówce. Ludzie młodzi przychodzą, zderzają się z wysokością wynagrodzeń, kulturą organizacyjną, ilością pracy i uciekają na rynek prywatny. Czasem już po kilku dniach.
– Ci, którzy zostali, są chyba najbardziej lojalnymi pracownikami, jakich znam. Często pozostają na stanowiskach wyłącznie z poczucia obowiązku i tego, że są pasjonatami, ale nie oszukujmy się, każdy pasjonat kiedyś po prostu straci zapał. Wykonujemy pracę jednak po to, żeby otrzymać godziwe wynagrodzenie – zaznacza.
Zdaniem Odyjas największym wyzwaniem jest przede wszystkim uporządkowanie i usystematyzowanie całego systemu wynagrodzeń.
– Obecnie, od 2012 roku, co roku organizujemy protesty. Ostatnio przed KPRM ustawiliśmy 460 pustych krzeseł symbolizujących układ Sejm – Senat, pośrodku ustawiliśmy 15 obrazów symbolizujących to, jak od 15 lat jako budżetówka ciągle wychodzimy na ulicę, dopominając się o godziwe płace. To musi się kiedyś skończyć. Czujemy się jak żebracy, którzy walczą o coś, co przecież na rynku prywatnym jest standardem – o urealnienie wartości wynagrodzeń – ocenia Edyta Odyjas.
Braki kadrowe w budżetówce coraz większe. Sektor stoi na skraju kryzysu
Związkowcy podkreślają, że sektor publiczny stoi na skraju kryzysu. Niskie płace, brak pracowników i ogromna odpowiedzialność to tylko niektóre z problemów, z jakimi borykają się pracownicy sektora publicznego. To powoduje, że pracownicy budżetówki rezygnują z pracy.
– Coraz więcej wykwalifikowanych pracowników decyduje się na opuszczenie sektora publicznego na rzecz lepiej płatnych stanowisk w sektorze prywatnym. To prowadzi do poważnych braków kadrowych, które jeszcze bardziej obciążają pozostałych pracowników. Nie dziwi, że osoby z sektora publicznego coraz częściej przechodzą do firm. Od 2015 roku do 2023 roku realny wzrost płac w sferze budżetowej wyniósł jedynie 19 proc., podczas gdy w sektorze przedsiębiorstw płace realne wzrosły o 24 proc. Nie jest to przypadek – od 2015 do 2018 roku wskaźnik wzrostu wynagrodzeń w sferze budżetowej był zamrożony. Aby przyciągnąć i zatrzymać wysokiej klasy specjalistów, niezbędne są bardziej zdecydowane kroki w zakresie polityki płacowej – komentuje Norbert Kusiak.
Jak zaznacza związkowiec z OPZZ, skutki niskich płac w sferze publicznej będą poważne i odczujemy je wszyscy, ponieważ jakość usług publicznych będzie dramatycznie spadać.
O brakach kadrowych, a także o tym, że pracownicy budżetówki odchodzą do sektora prywatnego, mówi także Grzegorz Sikora.
– Jeszcze bardziej druzgoczące są przypadki osób, które pracują np. w sądzie od 8 do 16, a po 16 w tym sądzie sprzątają na podstawie umowy-zlecenia w firmie, która za sprzątanie sądu odpowiada. Powszechny brak zdolności kredytowej, praca sezonowa zamiast urlopu są normą. A mówimy o pracownikach wykształconych, np. po studiach prawniczych – wskazuje Sikora.
Pracodawcy starają się podnosić pensje, ale budżety nie są z gumy
Jak pracodawcy ze sfery budżetowej radzą sobie z wyzwaniami na rynku pracy? Urząd Miasta w Rudzie Śląskiej od kilku lat podejmuje działania, które mają poprawić sytuację w zakresie rotacji pracowników.
– Z sygnałów, jakie docierają do pracodawcy, można wyciągnąć wniosek, że przyczyną ich rezygnacji z pracy w samorządzie jest duże niezadowolenie z niskich zarobków, które są nieadekwatne do ich kwalifikacji i doświadczenia. W naborach natomiast trudno pozyskać fachowców, gdyż często z powodu niskich zarobków wybierają pracę w sektorze prywatnym – mówi Liliana Moskała-Zydra, sekretarz miasta Ruda Śląska.
– Dążyliśmy do tego, aby choć trochę przybliżyć wynagrodzenia pracowników do średniego wynagrodzenia w kraju – mówi Liliana Moskała-Zydra. – Przyjmując założenie, że na pensję brutto w samorządzie składa się wynagrodzenie zasadnicze oraz dodatek za pracę wieloletnią, powinniśmy podnieść wynagrodzenie naszym pracownikom średnio o około 1 000 zł – dodaje.
Jak dodaje, problemem w sektorze publicznym jest niewystarczająca ilość środków finansowych, głównie na zadania zlecone.
– Rządowe dotacje i subwencje pokrywają tylko część poniesionych wydatków, dlatego samorządy są zmuszone sięgać do własnych środków, rezygnując z realizacji innych celów, chociażby podwyżek wynagrodzeń dla swoich pracowników – zauważa Liliana Moskała-Zydra.
– Podwyżka, którą proponuje rząd, będzie dla nas kosztem, który w 100 proc. należy pokryć z dochodów miasta, a to wpłynie na wzrost wydatków bieżących. W świetle projektowanych zmian w zakresie finansowania jednostek samorządu terytorialnego można ocenić, że sytuacja finansowa nie poprawi się na tyle, by móc sprostać wszystkim podwyżkom, w tym wynagrodzeń i mediów, tj. energii i ciepła oraz innych usług – dodaje.
„Żeby rozmawiać o odbudowie potencjału zatrudnienia w sferze publicznej, trzeba zrozumieć skalę zaniechań”
Pogarszająca się sytuacja w państwowej sferze budżetowej to problem, z którym mamy do czynienia nie od dziś. Forum Związków Zawodowych zwraca na niego uwagę od ponad 10 lat.
– Od dekady przestrzegamy, że uzależnianie mechanizmu podwyżkowego od czynników czysto politycznych doprowadzi do paraliżu usług publicznych, wymiaru sprawiedliwości, służby cywilnej czy w końcu – pracowników samorządowych. To z punktu widzenia każdego z nas oznacza, że państwo polskie nie będzie wypełniać swoich podstawowych obowiązków. Urzędy, sądy, prokuratura będą po prostu pustoszeć w wymiarze kadrowym. Nie wszystkie procedury da się poddać cyfryzacji, na czym zresztą również się oszczędza. Proszę sobie wyobrazić, że na granicy polsko-białoruskiej zabraknie pracowników cywilnych poszczególnych służb, którzy w strategiczny sposób wpływają na organizację pobytu funkcjonariuszy i wojska. Z całym szacunkiem do tzw. Tarczy Wschód, ale za każdym wielkim projektem infrastrukturalnym musi stać wsparcie dla potencjałów kadrowych. Nie widzimy w tej sprawie żadnego pomysłu – komentuje Grzegorz Sikora.
Jak zauważa Grzegorz Sikora, żeby rozmawiać o odbudowie potencjału zatrudnienia w sferze publicznej, trzeba zrozumieć skalę zaniechań. Przez ponad dekadę podejmowano decyzje polityczne polegające na pozornych oszczędnościach i unikaniu dialogu w tej sprawie.
– Chwalenie się przez pana ministra Domańskiego 20-procentową podwyżką dla budżetówki w roku bieżącym jest z pewnością mocnym spinem, ale warto byłoby dodać, że płaca minimalna w tym roku urośnie o 19 proc. Mówimy więc de facto o utrzymaniu poziomu wypłaszczenia wynagrodzeń, a nie o realnej podwyżce. Nie wystarczy raz na 10 lat podnieść wynagrodzeń i to w sytuacji, w której skumulowane tempo poziomu inflacji w ostatnich 4 latach wyniesie prawie 50 proc. – mówi Grzegorz Sikora.
– Albo rząd Donalda Tuska zrozumie, że mowa jest o potrzebie inwestowania w kadry, które są państwu polskiemu potrzebne szczególnie w tak trudnych czasach jak te, w których przyszło nam funkcjonować, albo już za chwilę będziemy mieć poważny problem. Tak, to jest sytuacja czarno-biała – dodaje.